wtorek, 21 lutego 2012

sometimes love is not enough.

Lana Del Rey Born to die
reż.Yoann Lemoine (Woodkid)

Zakochałam się w tym klipie od pierwszego obejrzenia. Wiem, że ze względu na wzmożone zainteresowanie Laną, podobnie jak Gotye podzieliła ona widzów youtube. Dla jednych jest muzycznym objawieniem dla innych sztuczną, plastikową lalunią, która nie radzi sobie z występami na żywo. Może i tak. Dla mnie jest absolutnie feneomenalna i oryginalna.
Wyrafinowana, aczkolwiek na swój sposób skromna forma wizualna sprawia, że mogłabym oglądać te obrazy godzinami. Nie ma konkretnej fabuły, a jednak ciężko się oderwać. To jest dla mnie najważniejszym wyznacznikiem dobrego teledysku- gdy nie mam ochoty przełączyć kanału nawet trzy sekundy przed końcem.
Wszystko dzieje się w zasadzie na dwóch planach. Pierwszy z nich to przestronne wnętrze katedry. Posągowa piosenkarka siedząca na tronie w otoczeniu tygrysów. Drugi to już bardziej historia miłosna, namiętne spotkanie kochanków i ich niebezpieczna podróż samochodem.
Spokojny i czytelny montaż, piękne kadry i powolne ruchy kamery składają się w spójną całość. Skąpany w bieli pełny plan w katedrze,  ciekawie kontrastuje z mrocznymi,intymnymi zbliżeniami w samochodzie. Fragement w czasie jazdy nasuwa mi trochę skojarzenia z kinem klasy B ale widać, że jest to przemyślana stylistyka. Ujęcie na tle płonącego samochodu uważam za doskonałe.
A wszystko to zamknięte klamrą w postaci uścisku na tle flagi USA. Jakie to amerykańskie. Ale to nic, zdecydownie jeden z moich ulubionych videoclipów ever!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz